Widziałam kilkunastu miszczów na rowerach.... Mnie się
silnik gotował, bo tylko na drugim biegu samochód chciał jechać, tak
stromo i kręto, a ci zawodnicy pchali na dwóch kolkach.... Koniec
świata...
Północny
cypel wyspy. Najpierw autostrada do Santa Cruz de Tenerife, chyba
stolica wyspy, stamtąd miała być najpierw playa de teresitas
(piaszczysta, z białym a nie czarnym piaskiem, bo Kanaryjczycy mieli
fantazje, i w latach 70-tych sprowadzili statkami piasek z Sahary, żeby
się plażę z prawdziwego zdarzenia zrobić;) a na koniec zasadzili palmy;)
no wiec po 1.5h jazdy oczywiście źle zjechałam z autostrady, 40 minut
błądzenia po mieście... No nic, na plaże dojechałam koło południa,
faktycznie ładna porównując do innych które tu widziałam, ale nasze
bałtyckie biją ja głowę;) no może poza jednym, nie ma nich palm;))))
Pospacerowałam, zrobiłam kilka fotek, potem napadł mnie leń, ze może dać sobie spokój, tylko się tam walnąć do wieczora... Ale ani plaża nie była aż tak kusząca, a świadomość ze po godzinie sama będę miała dość leżenia i będę stamtąd zwiewać,sprowadziły mnie do pionu;) w auto, w góry Anaga! Tempo max 40 km/h, średnia pewnie z 25 km/h, drogi jak makaron spaghetti nawinięty na widelec, strome i w gore i w dół, wąskie tak ze dwa osobowe ledwo się mijały, niezły czad.
Ubawiłam się setnie,zwłaszcza ze cały czas za szybą niesamowite widoki (jak tylko mogłam oderwać oczy od drogi), ale tez zmęczyło mnie to okrutnie. Po 4 godzinach takiego kręcenia stwierdziłam że mam dość, choćby nie wiem jakie jeszcze inne fajne widoki czekały za kolejnym zakrętem, dość będzie na dzisiaj.
W drodze powrotnej wpadłam jeszcze na chwilkę do San cristobal de la laguna, w skrócie zwanej la laguna, przedreptalam przez kilka sympatycznych uliczek, i stwierdziłam ze czas wracać, zwłaszcza ze do pokonania było jeszcze jakieś ponad 120km. Bogu dzięki w większości autostrada :)
Jutro odpoczywam, wykończyły mnie tę dwa intensywne dni, po śniadaniu idę smażyć ciało nad basen, bo oprócz spalonego karku i dekoltu, jestem biała jak śnieg:)