Znaczy w Puerto de la Cruz. Nie
wiem czemu akurat tam stwierdziłam, że trzeba jechać, ale czy to
ważne? ;)
Ale od początku - opalanie zaliczyłam. Dałam sobie
na to 3 godziny, i dokładnie tyle to trwało. Od 10.15 do 13.15;)
grzecznie na leżaczku nad basenem, basen uroczo zawieszony zaraz nad
brzegiem oceanu, w basenie morska woda, wiec imitacja plaży perfekcyjna,
bez piasku wciskającego się wszędzie, nawet parę razy do wody weszłam
się schłodzić, słowem: plażowanie zaliczone. I nawet udało mi się nie
spalić na raka.
O 14 wsiadłam w auto, do Puerto de la Cruz jest niecałe 60 km z Los Gigantes, Google maps podawało 1h15min jazdy, i tyle dokładnie to trwało. Przy czym pierwsze 30 km jedzie się godzinę, drugie 30km 15 minut (bo pierwszy odcinek standardowymi drogami poskręcanymi jak flaki po imprezie, drugie 30 km to już normalna droga szybkiego ruchu).
Zapewniło rozrywkę na popołudnie. I trochę gimnastyki, bo samochód zostawiłam pewnie ze 3 km od centrum, i musiałam potem pchać do auta pod gore ze 40 minut. Mokra jak szczur byłam:) na początku podjęłam dramatyczna próbę zaparkowania bliżej centrum, tylko że miejsc wolnych było zero, a uliczki tak strome, ze prawie pionowe, w pewnym momencie przy ruszaniu z miejsca w korku aż mi smród z gum poszedł, a silnik się zagotował, wiec spieprzałam stamtąd szybciutko, wychodząc z założenia że na piechotę jak pójdę, to tylko sobie krzywdę mogę zrobić, ale przynajmniej cudzy samochód bezpieczny ;)
A teraz po kolacji i paru lampkach wina odpoczywam, i coraz mi bliżej do łóżka. Jutro w planie wyjazd na Teide :)